Mam dość spania z tą kurą, jest jak lodowata kobieta! — rzucił, nie patrząc na żonę, która spojrzała na niego z niechęcią i nienawiścią.
W pokoju panowała ciężka cisza, przerywana jedynie szumem deszczu za oknem.
Stała w drzwiach, ściskając kubek w dłoniach, jakby był jedyną rzeczą, która powstrzymywała ją przed cofnięciem się.
Śpij sam, jeśli tak ci łatwiej — wydyszała cicho, niemal szeptem. Jej głos drżał, ale nie była to prośba czy błaganie, a raczej przyznanie, że mosty płoną.
Nie czekając na jego reakcję, odwróciła się i odeszła, zostawiając go samego z jego gniewem i pustką, która nagle wydawała się silniejsza niż jakikolwiek lodowaty dystans między nimi.